Jako dorosły, odpowiedzialny
człowiek, a nawet przyszła matka i żona zdaję sobie sprawę z tego, że samo
wchodzenie po schodach i bieganie z zakupami nie wystarczy by wypracować piękny
sześciopak. Z tego też powodu postanowiłam podjąć dodatkową aktywność fizyczną.
Uwaga,
proszę się upewnić, że siedzicie wygodnie – ja Paulina Klaudia Woźniak(z tyłu
HO, a z przodu pwd.), urodzona dawno, dawno, (ale nie TAK!) dawno temu
postanowiłam… biegać - rano w poniedziałki i wtorki. Mówiłam, żeby siedzieć
wygodnie – i proszę już się więcej nie śmiać! Samo podjęcie decyzji nie było
łatwe, nie mówiąc już o podejściu do zadania na poważnie i opisaniu go w celach
naukowo- badawczych dla harcerskiej potomności na łamach naszego magazynu Echa
Hufca.
Przygotowania
Powszechnie
wiadomo, że aby nie uszkodzić pewnych części ciała(moje piękne, malutkie stópki
mam na myśli, więc proszę się tu skoncentrować), trzeba mieć odpowiedni sprzęt.
Jako, że znam swoje podejście do sportu, a zwłaszcza do biegania(wspomniałam
już o tym, że na lekcjach W-F nauczycielki były tak litościwe, że po każdym
biegu wpisywały mi zaliczenie, bo mój czas nie mieścił się w skali ocen od 2 do
6?), to wydatki powiązane z kompletowaniem ekwipunku do joggingu nie były
kosmiczne. Spodnie zakupione przez Internet, obuwie sportowe, których już nie
noszę na co dzień(niemodne ;p) i mogę
podbijać świat – o ile można tak powiedzieć, uwzględniając moje żółwie tempo.
Dzień I – Poniedziałek, 28 marca
2011
Godzina
5:30 dzwoni budzik. Wczoraj poszłam spać przed 24:00, więc jedyne o czym marzę
to podusia, kołderka i… nie ma mnie. Za oknem szaro, buro i ponuro, poza tym w
nocy z niedzieli na poniedziałek mieliśmy zmianę czasu, więc tak właściwie to
jest 4:30… no nie tego to już za wiele, poza tym na termometrze tylko 4 stopnie
– zimno brr, idę spać. Pobiegam sobie wieczorem, co prawda nie chcę, by ludzie
na mnie patrzyli, ale cóż mogę na to poradzić, jakoś to przeżyję.
Jest
godzina 22:36, przed chwilą zabrałam się do pisania mojego pamiętnika biegania,
i właśnie mi się przypomniało, że miałam pobiegać wieczorem, a to peszek… to ja
lepiej pójdę spać, rano trzeba w końcu pobiegać, bo się wyda, że nic nie robię…
Próba nr 2 – Wtorek, 29 marca 2011
5:30
pojedynek: podusia kontra budzik – 2:0 dla podusi, przewracam się na drugi bok
i idę spać, kiedyś w końcu zacznę biegać z rana, ale to nie musi być dziś, czyż
nie? Może lepiej zostawić to bez komentarza…
HURRRA! – Środa, 30 marca 2011
Udało
się, tak ja, I Śpioch Polski wstałam wcześniej. Nie była to co prawda 5:30, a
7:30(co jednak robi różnicę, gdy człowiek uczy się po nocach i czasem chce
zaszaleć i pospać trochę dłużej niż 4 godziny). Przemarszobiegłam dystans
prawie 3 km(jak doliczymy schody na
trzecie piętro akademika, to wyjdzie ponad 3 km). Wbrew moim początkowym
obawom, przeżyłam ten wysiłek – nie udusiłam się po przekroczeniu 50 metrów,
nie poplątały mi się nogi i nie musiałam błagać portiera by wniósł mnie do
pokoju. Co jeszcze ciekawsze, na drugi dzień podniosłam się z łóżka o własnych
siłach – moja kondycja jednak nie jest w aż tak opłakanym stanie jak to mi się
wydawało. A! Doszłam do wniosku, że będę biegać w środy – większe
prawdopodobieństwo, że zwlekę się z łóżka ;P.
W kupie siła – Wtorek, 5 kwietnia/Środa, 6 kwietnia 2011
Jak
to w akademiku bywa, zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogadać, lub ktoś
komu można się pochwalić, że się biega(nie, że się biega w środy rano, tylko,
że się biega). Tym sposobem udało mi się zebrać czteroosobową ekipę do
porannego joggingu. Zbiórka – środa 6:30 rano, tak, poświęciłam się ze względu
na koleżanki i wstałam godzinę wcześniej! Okazało się, że bieganie w grupie
jest naprawdę przyjemne - pokonałyśmy razem ponad 4 km. Chyba po raz pierwszy w
życiu biegłam zadowolona i czułam ogromną satysfakcję, nie musiałam nikogo doganiać,
bo miałyśmy równe tempo i przede wszystkim nikomu niczego nie musiałam
udowadniać. Biegłam z radością i tą pozytywną energią emanowałam do końca dnia.
Gorąco polecam bieganie z przyjaciółmi(Pozdrawiam koleżanki z akademika, które
więcej już ze mną nie pobiegły ;p)!
Co daje bieganie?
Poza
zmęczeniem? Satysfakcję – zmuszam się do wcześniejszego wstawania, co już jest
niemałym wyzwaniem, mobilizuję się do ruchu, a co za tym idzie moje ciało
produkuje endorfinę – hormon szczęścia. Ruszam się i za każdym razem przebiegam
więcej i maszeruję mniej, nie mierzę czasu, bo mimo wszystko mogłoby się
okazać, że moje wyniki są znacznie poniżej normy, ale widzę postęp. Moja
kondycja odradza się jak Feniks z popiołu, ale sześciopaka na łydce chyba nie
wyhoduję.
Polecam czy odradzam?
Zdecydowanie
polecam. Nie tylko tym, którzy kochają sporty wszelkiego rodzaju, w tym
bieganie, ale przede wszystkim tym, którzy do jakiejkolwiek dyscypliny
sportowej podchodzą z dużą dawką sceptycyzmu. Po pierwsze, do biegania
wystarczą wygodne buty, luźne ubranie i odrobina przestrzeni – a o to
nietrudno! Po drugie, warto walczyć z własnymi słabościami – ja walczę z moimi
dwoma grzechami głównymi: spaniem i lenistwem w kategorii sport, udowadniam
sobie i innym, że pracować nad sobą można cały czas. Ponadto, to uczucie dumy,
gdy jesteśmy w stanie dogonić podjeżdżający autobus bez większej zadyszki lub w
ogóle go dogonić, satysfakcji gdy inni niezgrabnie toczą się po chodniku, a my
zgrabnie mijamy ich w biegu i
samozadowolenia, gdy przesuwamy granicę własnej wytrzymałości. Ostatnie,
choć nie najmniej ważne jest nasze zdrowie. Podczas każdej aktywności fizycznej
dotleniamy nasz organizm, pozbywamy się nadmiaru negatywnej energii i, wbrew
pozorom, relaksujemy się. Jak widać z biegania wypływają same korzyści, nie
pozostaje nic innego, jak zmobilizować się i rozpocząć przygodę z joggingiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz