13 października 2010

Śmiertelnie zobojętniali

Na cierpienie ludzkie, na cudzą krzywdę, na trudności, na własne życie - czy tacy naprawdę jesteśmy? A może tylko niewłaściwie wyciągnęłam dziś taki wniosek idąc ulicami miasta Poznania? Jesteśmy czuli, wrażliwi i chętni do pomocy, tylko jakoś tak nie ma okazji by to okazać. Nie wiem czy tak jest, nie wiem czy tak nie jest. Łatwo uogólniać w oparciu o statystyki, trudno, gdy jedyny punkt oparcia stanowią własne odczucia i emocje. Piszę o tym, co widziałam, widzę, o tym co czułam i co czuję.

Dziś w drodze do pracy stojąc na skrzyżowaniu ujrzałam starszą kobietę - tak, taką siwiutką, niziutką (pewnie też ze starości) z wielką torbą z zakupami - one naprawdę istnieją! Jako, że w wielkim mieście światła nie zmieniają się zbyt szybko, miałam okazję przyjrzeć się temu zjawisku dość dokładnie. Staruszka szła żwawo, gdybym nie widziała rozmiaru torby, którą niosła, to powiedziałabym, że szła całkiem szybko, ale wiedząc, ile ważą nawet najbardziej codzienne zakupy, uznałam, że Babcia nieźle zasuwa po tym chodniku. Jak już zapaliło się cudowne zielone światło, szybko przeszłam przez ulicę. Minęłam kilka osób, kilku zdrowych, silnych mężczyzn, zarówno idących w tym samym kierunku co ja, jak i tych idących w kierunku przeciwnym. Wszyscy widzieli Staruszkę, wszyscy ją mijali - wyprzedzali, ale nikt nawet do nie podszedł.

Jak się do niej zaczęłam zbliżać(kolejna seria świateł "zastawiła" mi drogę), to nagle poczułam napływające mnie przerażenie i niepewność. Tyle się przecież mówi o strasznych(nie, to nie jest literówka) ludziach. Może to jakiś "moherowy beret", jakich w naszym kraju przecież niemało - gdy zaproponuję pomoc, to zacznie wyzywać mnie od złodziejek lub jeszcze gorszych przypadków, co ja wtedy zrobię? A co jeśli się obrazi? Nie chcę jej urazić, a przecież Babcie czasem tak mają, że nie powiedzą, że im brakuje sił, Staruszka, którą mijałam szła przecież żwawo...

Z minuty na minutę wątpliwości coraz więcej, ostatnie spojrzenie, czy ktoś patrzy? Nie, chyba nie, podchodzę do starszej pani. Już zbliżając się pytam, czy mogłabym pomóc, cisza, babcia nawet się nie odwróciła - pewnie nie usłyszała, a może nie chciała usłyszeć? Za drugim podejściem, na które składało się to samo pytanie, tylko nieco głośniej oraz nawiązanie kontaktu wzrokowego, uzyskałam odpowiedź pozytywną. Starsza pani była wniebowzięta, naprawdę tej radości w jej oczach długo nie zapomnę. Kilkukrotnie spytała, czy aby te zakupy nie za ciężkie, oczywiście wytłumaczyła się - pojechała do hipermarketu, a tam wszystko takie tanie i tak wyszło, że torba na zakupy była wypełniona po brzegi. Nie miałam do niej pretensji, wiem, że za każdym razem, gdy wychodzę z ukochanego dyskontu spożywczego studentów wyglądam jak małe wielbłądziątko...

Czy to wymagało dużej odwagi? Ani odrobinę. Samo dojście do pracy było wręcz zabawne - pod domem Staruszki błądziły dwie starsze Niemki, szukające Starego Rynku. Miałam nowe zajęcie - zabranie ze sobą turystek - wcześniej powiedziałam Staruszce(mówiła po niemiecku!), że idę w tym kierunku, więc wiedziała, że nie będzie to dla mnie problemem. W ten sposób po wykonaniu jednego zadania bojowego dostałam "kolejne". Idąc w milczeniu mijałyśmy jeszcze jedną starszą panią. Ta niestety miała jeszcze większą torbę, niż "moja" Staruszka, i widocznie jej ciężar zmuszał ją do garbienia się. Minęłam ją z ciężkim sercem. Jednak po chwili poczułam złość!

To była całkiem wąska uliczka i z pewnością starszą panią widziało dwóch młodych mężczyzn, musieli ją zauważyć. Na jej drodze była też namiętnie obściskująca się para - oni może rzeczywiście nie zauważyli... Jednak wszyscy zachowali się obojętnie, nie wiem skąd i dokąd szła staruszka, zadanie numer dwa wymagało dokończenia - mój niemiecki jest tak beznadziejny, że z trudem upewniłam się, czy starsze panie wiedzą jak trafić z powrotem do hotelu, a co dopiero wytłumaczyć im drogę i to, że ja pójdę z tamtą starszą panią.

Wstyd mi było za tamtych ludzi, bo nie ruszyli szanownych czterech liter, tak samo jak wstyd mi było za samą siebie, mogłam przecież od razu podbiec do Staruszki, widziałam ją z daleka, a jednak ze stoickim spokojem, podeszłam do niej po chwili(może i lepiej wtedy mogłabym faktycznie usłyszeć, że próbuję ją okraść). To nie pierwszy raz kiedy taka sytuacja ma miejsce. Zdarzyło mi się już kiedyś zaproponować poniesienie zakupów osobie poruszającej się o kulach, tak samo jak tym razem, przeszłam tylko kilkaset metrów, ale oczywiście wcześniej bezmyślnie się zastanawiałam, czy zaoferować pomoc(w międzyczasie zdążyłam kupić bilet powrotny do domu), co mnie teraz wprawia w duże zakłopotanie.

Każdy z nas gardzi ludźmi uciekającymi z miejsca wypadku, nie udzielających pierwszej pomocy, a tak trudno wyciągnąć rękę do starszych ludzi, którymi przecież sami kiedyś będziemy! Pomagajmy, nie bójmy się(chyba muszę to sobie zapisać i powiesić na lodówce), satysfakcja z takiego "dobrego uczynku" jest wielka. Poza tym o wiele szybciej można zasnąć wiedząc, że pomogło się osobie w potrzebie, niż zastanawiając się czy ta osoba w potrzebie dała sobie radę sama, czy może ktoś jednak zdobył się na odwagę i jej pomógł... Nie bądźmy zobojętniali, bo skutecznie doprowadzimy naszą duszę do śmierci, a wtedy może zabraknąć osoby, która podejmie się reanimacji.


pwd. Paulina Woźniak - zastępczyni redaktor naczelnej EH, studentka etnolingwistyki na UAM, ratowniczka ZHP, gitarzystka, drużynowa nauczycielka śpiewu, z pasją poznaje kolejne języki obce.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

W takich przypadkach działają psychologiczne bariery. Ludzie boją się ośmieszenia, nie wiedzą czy pomóc lub jak pomóc. Polecam "Psychologię Społeczną. Serce i umysł" (Elliot Aronson, Robin Akert, Timothy Wilson )- rewelacyjne studium ludzkich zachowań i poparte badaniami i uzasadnieniami naszych poczynań. Nie do końca ludzie są bezduszni i nieczuli. Czasem po prostu nie potrafią się lub nie wiedzą jak "odpowiednio" się zachować.Działają tu mechanizmy takie jak np. rozproszenie odpowiedzialności. Są osoby, które mają "we krwi" pomaganie innym i to jest ich celem, a są osoby, które są zwyczajnie niepewne siebie i zbyt pełne obaw by to robić. Poza tym, jak moje własne doświadczenie wielokrotnie pokazuje, "każdy dobry uczynek nie pozostaje bez kary" (cyt. za dh. Grzegorzem). Należy pomagać innym, ale nie wolno nam na nic liczyć w zamian, ani na wdzięczność ani na zwykłe "Dziękuję". Pomagajmy innym dla siebie.
Sylwia W.

Prześlij komentarz